środa, 29 lutego 2012

Rozdział 3

Princess of China



Jared próbował wydostać się z lotniska niezauważony. Nie udało się. Mijając główny hol został zmuszony do pozowania w kilkunastu zdjęciach i rozdania prawie dwa razu tyle autografów. Wychodząc z budynku ruszył najszybciej jak mógł do czarnego bmw stojącego pomiędzy taksówkami czekającymi spokojnie na klientów. Szybko wrzucił torbę do bagażnika i wręcz opadł na przednie siedzenie pasażera, wzdychając głośno.
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo dziękuję niebiosom, że nie jestem sławna. – usłyszał zadowolony głos dochodzący ze strony kierowcy.
- Dzięki Vicky, że znalazłaś czas. – poprawił niedokładnie zapięty płaszcz i rozsiadł się wygodnie.
- Pasy. – zwróciła mu uwagę. – Miałam po drodze więc nie ma problemu. Jak lot?
- Jak każdy. – wzruszył ramionami. – Gdyby nie atak w holu to mógłby nawet zaliczyć się do tych bardziej udanych.
- Przynajmniej nadal masz na sobie ubranie. – zaśmiała się delikatnie, kątem oka spoglądając na siedzącego obok mężczyznę. – Wyglądasz tragicznie. – stwierdziła.
- Tak tez się czuję. Jeszcze Cody zachorował i mama prosiła bym zajrzał z nim do lecznicy to może znajdą jakiś wcześniej nie ujawniony lek na jego cudowne uzdrowienie.
- Sławne nazwisko na coś się przyda, prawda? Też musimy wybrać się tam z Milo bo coś słabo ostatnio wygląda a Tomo skacze dookoła niego jak głupi.
Jared wykrzywił usta w małym uśmiechu.
- Ma za dużo energii?
- A daj spokój! – kobieta prychnęła, skręcając w stronę prywatnej dzielnicy z bogatymi domami. – Chodzi , dupę truje i zamęcza każdą gitarę po kolei. Po ostatniej trasie też zajęło mu trochę czasu oswojenie się na nowo z życiem w domu a nie spaniem po hotelach ale teraz nie wiem co mam z nim zrobić! – westchnęła głęboko. – A Shannon jak?
- Wyładowuje się na bębnach. – zamachnął rękoma w powietrzu naśladując brata. – Za 2 tygodnie będzie w LA więc na pewno go zobaczysz.
- Planuje coś szczególnego?
- To Shannon, na pewno coś wymyśli. – zaśmiał się lekko Jared.
- Zaczynam się bać. – zawtórował mu śmiechem Vicki. – Twoja willa. – zatrzymała gładko auto.
- Dzięki wielkie za podwiezienie. – ucałował policzek żony przyjaciela. – Pozdrów Tomislava, wpadnijcie do mnie jak znajdziecie czas wolny. Albo wyślij jego gdy przyczyni się do śmierci kolejnej gitary przez swój nadmiar czasu wolnego.
- Nie ma problemu Jerry. Do zobaczenia!
Wyjął walizkę z bagażnika i przystanął na chwilę przed bramą na posesję, patrząc jak samochód znika za rogiem. Obrócił się i niechętnie ruszył w kierunku pustego mieszkania.
--
- Cody, do nogi! – Christine wpatrywała się zafascynowana w brązowe oczy potężnego czarnego psa. – O mój Boże, znowu pani. Jak mam się teraz wytłumaczyć?
- Widać że wraca mu chęć do życia. – brunetka strzepnęła ślady po psich łapach z fartucha i obróciła całą sytuację w żart. – Doktorze Lewis, doktor Troumman dopiero przed momentem zakomunikował, że mam teraz panu  towarzyszyć.
Młody lekarz skinął niechętnie głową, wprawiając w ruch blond włosy i powrócił do rozmowy z właścicielem psa, podając Christine teczkę z dokumentacją medyczną.
- Jak widać Cody ożywił się na widok doktor Lewandowski. – uśmiechnął się ciepło do blondynki zielonymi oczyma. – Poprawa jest co prawda niewielka, ale stan nie ulega pogorszeniu co można uznać za dobry znak.
Christine otworzyła teczkę i zaczęła przeglądać wyniki badań. Zachłystnęła się powietrzem gdy przeczytała nazwisko właścicielki psa: Constance Leto. Podniosła gwałtownie głowę by ocenić prawdopodobieństwo skojarzenia z pewnym Leto już jej znanym. Niska, drobna kobieta, stosunkowo za młoda by mieć 41 letniego syna. W dodatku blondynka o szaro niebieskich oczach. „Nie ma żadnego pokrewieństwa.”, pomyślała nie wiedząc czy się z tego powodu cieszyć czy nie, ”zapewne nazwisko Leto jest dość popularne krainie hamburgerów.” Zaczęła czytać objawy: niewydolność krążeniowo  - oddechowa, powiększona wątroba, zapalenia nerek, osowienie, liczne duszności. Zwróciła teraz swoją uwagę na leżącego owczarka belgijskiego – rzeczywiście nie wyglądał na okaz szczęścia i zdrowia. Przejrzała wzrokiem wyniki badań ale poza powiększeniem podstawowych parametrów nic szczególnego nie znalazła. Lewis właśnie skończył oglądanie i zaczął zabierać się za wypisywanie kolejnej recepty na ten sam zestaw leków co poprzednio. Christine automatycznie przygryzła dolną wargę, uparcie jednak milcząc.
- Ma pani lepszy pomysł? – zaskoczył ją cichy głos kobiety.
- Doktor Lewis prowadzi sprawę Cody’iego, pani Leto, a ja nawet miałam kiedy dokładnie prześledzić historii choroby.
- To proszę to zrobić. – kobieta usiadła na krześle, kładąc dłoń na głowie psa. Lewis podniósł wzrok znad wypisywanej kartki i zmarszczył brwi.
- Niestety koleżanka jeszcze nie nostryfikowała dyplomu i zgodnie z prawem nie może samodzielnie  zajmować się pacjentem.
- Nie proszę aby się nim zajęła, tylko żeby przejrzała papiery. – odpowiedziała chłodno Constans. – To chyba ma prawo zrobić, czyż nie?
Christine przełknęła głośno ślinę, przeglądając uważnie wyniki badań. Błędna morfologia, zaburzenia w poszczególnych układach, trudności z oddychaniem  - objawy podobne do tysiąca różnych chorób, trudno coś ciekawego ustalić. Spojrzała na datę pierwszej wizyty.
- Trwa to już prawie 4 lata. – powiedziała na głos. – A pogorszenie pojawiło się kiedy?
- Kilka tygodni temu z dnia na dzień prawie. – mruknął doktor Lewis, nerwowo stukając końcem długopisu o biurko. – Jakaś złota myśl?
Christine ponownie przygryzła wargę.
- Pasożyty? – zaproponowała, co zostało skwitowane pogardliwym prychnięciem.
- Wyniki badań na leiszmanie, tęgoryjca czy uncinarie ujemne. – powrócił do pisania. – Ma pani w teczce wszystko co potrzebne. - Skinęła głową, ponownie powracając do przeglądania kartek. – Dobrze, pani Leto, nie będziemy dłużej panią zatrzymywać. – podał kobiecie receptę i skierował do wyjścia. – Do następnej wizyty.
- Zawsze pani przychodzi o tej samej porze? – zapytała szybko Christine, wstając gwałtownie z krzesła. Zawachała się na widok wściekłego spojrzenia drugiego doktora, jednak podeszła do Constance. – Wszędzie widać godziny badań między 12 a 15. Może warto by zbadać krew wieczorem i rano, dla upewnienia się czy wyniki zawsze będą się zgadzać.
- Myśli pani, że to coś zmieni? – zapytała patrząc wprost w oczy kobiety. Ich szaro-błękitna barwa sprawiła, że brunetka zastanowiła się dwa razy nim odpowiedziała na pytanie.
- Uważam że można spróbować. – odparła spokojnie. – Cody jest ubezpieczony, sądzę że jedna noc poza domem nie wyrządzi mu dużej krzywdy.
Lewis zacisnął usta w cienką szparę i niechętnie cofnął papier do kieszeni, podczas gdy twarz Constans rozjaśnił uśmiech i skinęła zadowolona głową.
- Mogę prosić panią doktor ze mną by dopełnić resztę formalności? – zaproponowała, podnosząc się z krzesła. – Dziękuję doktorze Lewis, ale teraz postaram się postawić na nową metodę.
- Ostrzegam, że zapewne nic to nie zmieni.
- Dzieci nauczyły mnie by próbować wszystkiego. – chwyciła za smycz i wyszła za drzwi. – Idzie pani?
- Nie ma problemu. – jak najszybciej opuściła pomieszczenie, postanawiając że później wyjaśni całą sytuację Lewisowi. Ostatnie czego chciała to narobić sobie wrogów w pierwszy dzień pracy. - Proszę za mną do recepcji. Mogę dokumenty na pozostawienie psa na noc w szpitalu? – zapytała recepcjonistki która spojrzała na nią podejrzliwie, jednak bez słowa sprzeciwu podała potrzebne papiery. – Wystarczy wypełnić i wszystko będzie załatwione. Zabrać Cody’iego do nowej kwatery?
- Jak się pani nazywała? – zapytała kobieta, podając smycz przyczepioną na drugim końcu do wyraźnie znudzonego psa.
- Christine Lawandowska. – Brunetka zdecydowała, że przedstawienie się tutejszą wersją imienia nikomu nie zaszkodzi a przynajmniej zaoszczędzi czasu na literowanie. A Troumman i tak nie pamięta poprawnej wersji nazwiska. – Chodź Cody. – zwróciła się do owczarka, który wykazał zaciekawienie drugi raz w ciągu dnia i bez sprzeciwu ruszył za nową opiekunką.
--
Ethan zatopił zęby w kanapce uważając by sos nie spadł na nową koszulę. Przejrzał ponownie artykuł który pisał od kilku dni i skrzywił się lekko. Postanowił przedstawić całą prawdę dotyczącą mobbingu na początkujących dziennikarzy, jednak nie umiał tego napisać tak by jednocześnie nie zostać posądzony o sprzeciwianiu się polityce firmy. Westchnął cicho, wgryzając się ponownie w bułkę.
- Może zajmiesz się czymś nowym? – usłyszał pogardliwy głos zza pleców. – Wiesz, że nawet jeśli to skończysz to nie ma szans na publikację.
- Dzięki za wsparcie Max.- odburknął, obracając się w stronę blondynki. Krótkie, sterczące na liczne strony włosy sięgające do linii żuchwy nadawały jej dość zawadiackiego wyglądu czemu pomagały radosne iskierki w błękitnych oczach. – Już wychodzisz? – zapytał, dostrzegając kask pod jej ramieniem.
- Wywiad w terenie. Przynajmniej zapłacą za benzynę. – wyszczerzyła zęby. – Przywieźć Ci coś z miasta?
- Najlepiej jakiegoś skorumpowanego polityka. – pokręcił głową zrezygnowany i powrócił do redagowania tekstu.
--
- Mój syn przyjedzie po niego jutro, dobrze? – Constance podała Christine kartkę z numerem telefonu. – Proszę do niego zadzwonić o której dokładnie ma się zjawić i wziąć na to poprawkę około 30 minut bo nie należy on do punktualnych osób.
- Zapamiętam. I postaram się zrobić co w mojej mocy aby pozostawienie go tu nie poszło na marne. – dodała do odchodzącej kobiety. Ta tylko uśmiechnęła się i nałożyła okulary przeciwsłoneczne nim wyszła z budynku.„Po co jej one? Nawet nie ma tak dużego słońca.”
- Doktor Lewandowski? – zwróciła się do niej blond włosa recepcjonistka. – Doktor Troumman panią wzywa do gabinetu.
- Dzięki … - przedłużyła ciszę, wypatrując plakietki na piersi kobiety. Jak na złość niczego takiego nie miała.
- Dixie. – podała jej dłoń, mrużąc ciemno zielone oczy. – Ty jesteś Krysia, tak?
- Dokładnie. – brunetka uśmiechnęła się szeroko na bycie nazwaną po zdrobnieniu.- Skąd wiesz jak to powiedzieć?
- Moja babcia pochodzi ze Słowacji i miała koleżankę do której się tak zwracała. – Dixie odwzajemniła uśmiech. – Postanowiłam spróbować.
- I bardzo Ci dziękuję za to. Poprawiłaś mi humor przed spotkaniem z szefem. – ruszyła w stronę pokoju 27.
--
- Nie zgadniesz gdzie jutro muszę się pojawić. – Jared próbował opanować sztukę jednoczesnego rozmawiania przez telefon i przewracania wegańskich kotletów na patelni. Shannon wydał z siebie krótkie mruknięcie, które potwierdzała że za bardziej interesujące uważa zabijanie zombi na ekranie niż kolejną ciekawostkę brata. – W miejscu pracy Twojej nowej przyjaciółki.
- Co? – Jared przewrócił jednego, nie ochlapując się w między czasie olejem co samo w sobie zatwarzało na sukces. A przy tym zainteresował rozmówcę. – Po co?
- Mama kazała mi odebrać Cody’iego i pokazać wyraźnie kogo jest ten pies by znaleźli w końcu lek.
- To nie znaczy że na nią wpadniesz. – stwierdził spokojnie Shannon.
- Nawet nie wiem jak ona wygląda. – Prychnął, zdając sobie sprawę że nie do końca jest szczery z bratem, ale to nie było aż tak ważne. – Tomo wariuje od siedzenia w domu. – postanowił zmienić temat na bezpieczniejszy.
- Tak samo pewnie jak poprzednim razem. – usłyszał charakterystyczny śmiech. – Pamiętasz jak postanowił skakać ze spadochronem i Vicki musiała go wypchnąć z tego samolotu by przestał piszczeć jak mała dziewczynka.
Jared zaśmiał się na to wspomnienie i starał się przewrócić kolejnego kotleta, co nie wyszło najlepiej ponieważ tym razem wyleciał poza patelnie i upadł z głośnym plaskiem na podłogę, brudząc brązowe kapcie.
-Kurwa. – mruknął co zlało się z drastycznym krzykiem po drugiej stronie słuchawki.
- NIEEEEEE! Uciekacie nie w tą stronę pieprzone mózgojebce! Jak tylko was dopadnę.. – głuchy odgłos oznajmił zakończenie rozmowy.
--
- Tak? – zapytała, otwierając drzwi do gabinetu Troummana. Purpurowe policzki Lewisa i zimne spojrzenie David’a nie prorokowało miłej rozmowy. – Nie chciałam kraść pacjenta! – rzuciła nim którykolwiek zdążył się odezwać. – Zapytała to odpowiedziałam, a uczono mnie że jest znacząca zależność czasu badania krwi w stosunku z wynikami jeśli chodzi o Stany Zjednoczone.
- Uspokój się Lewandowski. – uciszył ją Troumman. – Zleć technikom czas poboru krwi rano jak i wieczorem i albo zbadaj ją sama pod takim kontem jaki Ci się ubzdurał albo wyślij do laboratorium, dobrze? Jak kobieta zrezygnuje z naszego szpitala obcinam Ci płace za ten miesiąc albo dorzucę kilka nadgodzin, rozumiemy się?
- Tylko zaproponowałam coś nowego! – oburzyła się kobieta. – Miałam stać tam i udawać, że wszystko jest w porządku?
- Prowadzę tego psa od 6 lat i wiem co można mu zrobić a co nie. – wtrącił się do rozmowy Lewis. – A Ty zjawiasz się jak z kapelusza i narażasz mojego pacjenta na niepotrzebny stres i kłucia.
Christine zmarszczyła groźnie brwi i otworzyła usta by coś odpysknąć, jednak ciężka dłoń uderzyła w stół z głośnym hukiem.
- Ustaliłem co ma być zrobione. – podniósł ton David. – Wynocha z gabinetu, bijcie się na zewnątrz. -
Lewis skinął głową i szybkim krokiem opuścił gabinet. Christine spojrzała oburzona na pracodawcę.  – To Twój pierwszy dzień a już stwarzasz zamęt. – warknął na nią i wskazał palcem na drzwi. Przemilczała możliwą wiązankę i poszła w ślady poprzedniego lekarza.
--
Ethan pierwsze co zauważył po powrocie z pracy to rozwalone w przedpokoju buty i muzyka puszczona tak głośno, że można by pomału wynosić meble z pokoi a wszystkie odgłosy przy tym wydawane zostałyby przez nią zagłuszone. Sprawczyni tego stanu  siedziała w kuchni, tnąc niewinnego kurczaka z na nierówne kawałki, trzymając w ustach różowego papierosa. Ściszył muzykę i usiadł na wolnym krześle patrząc na rzucającą się po kuchni współlokatorkę.
- Zły początek? – zapytał, postanawiając zaczekać z uświadomieniem jej o zakazie palenia w kuchni.
- Zajebiście kurwa tragiczny. – warknęła, starając się mówić nie wyjmując dodatku z ust i nie upuścić popiołu w przygotowywaną potrawę. – Pierdolone Miasto Aniołów gdzie za własne pomysły każą jebanymi nadgodzinami.
- Nie przesadzaj Christ. – postawił jej popielniczkę by mogła strzepnąć popiół. – I nie mów tym swym szelestem bo wiem że nie są to cenzuralne słowa.
Spojrzała na niego spode łba i wrzuciła kurczaka na patelnie, przykrywając ją z góry i pozwalając by dusił się w podejrzanie pomarańczowym sosie.
- Jakaś kobieta przyszła z psem i zaproponowałam by został na noc i przez to naraziłam się Lewis’owi, Troumman’owi i innym lekarzom których nawet nie poznałam a już omijają mnie jak powietrze. – mruknęła, wyrzucając niedopałek przez okno. – A u Ciebie jak?
- Muszę porzucić artykuł nad którym pracowałem kupę czasu bo mnie zwolnią ale za to jedna z współpracownic jak dostaje wylot na miasto zawsze przywozi mi ciepłą kanapkę. – wzruszył ramionami, jednocześnie puszczając oczko do prychającej z uśmiechem współlokatorki.
- A ona wie że jesteś z drużyny kolorowych?
- Wie. – odparł jej zadowolony. – I mimo to nadal dostaje kanapki! – wyszczerzył szeroko zęby. – Jutro będzie lepiej, nie przejmuj się tak. Może napisz do tego zajebistego perkusisty to da Ci zbawienną radę na przyszłość, co?
- Wątpię żeby miał czas na takie głupoty jak pisanie do przypadkowych fanek. – spojrzała na ekran telefonu gdzie widniało teraz zdjęcie przysłane jej przez braci Leto.
--
- Shannon, zaraz wychodzimy! – Antoine znalazł pilnie poszukiwanego członka dwuosobowej grupy która miała dać występ w kolejnym nocnym klubie. – Czego znowu siedzisz nad telefonem?
- Czekałem na wiadomość od Tomo. – skłamał gładko, zostawiając sprzęt w garderobie by nie zgubić go przypadkiem przy energicznym waleniu w bębny. – Już idę.

Spojrzał jeszcze raz na ekran, burknął jakieś przekleństwo pod nosem i, chwytając pałeczki ze stołu, wyszedł z pomieszczenia.
--
-Zabieram Milo do weterynarza. – oznajmiła Vicki do ledwo przytomnego męża. – Pilnuj pozostałe kociaki, dobrze? – pocałowała go w policzek, chwytając klucze do auta leżące na nocnym stoliku.
- Czekaj, pojadę z Tobą.. – wymamrotał mało wyraźnie gitarzysta, klepiąc ręką po poduszce. – Tylko daj minutę..
- Trzeba było nie grać tylko kłaść się normalnie spać. – fuknęła delikatnie żona. – I tak byś zrobił więcej zamieszania niż potrzeba.
- Ale V…
- Śpij. – ukróciła dyskusję i wyszła z pomieszczenia razem z rudym futrzakiem przetrzymywanym w gustownym, błękitnym nosidełku.
--
- Cześć Dixie. – Christine uśmiechnęła się do recepcjonistki na drugiej zmianie. – Doktor Troumman mnie wzywał?
- Kazał Ci przekazać tą kartkę i klucz. – podała jej obie rzeczy i odebrała dzwoniący telefon.
Christine zdziwiona otworzyła pogięty skrawek papieru.
„Lewandowski,
Jestem na sympozjum więc masz gabinet dla siebie tylko milcz o tym przy innych, zrozumiałaś? Belg z wczoraj czeka do odbioru, zrób badania i staraj się nie pogorszyć swej sytuacji interpersonalnej.
T.”
Christine mimo wolnie uśmiechnęła się szeroko do klucza i ruszyła w stronę pokoju numer 4. Przestronny gabinet idealny do pierwszego kontaktu z pacjentem. Upewniwszy się że zamknęła za sobą drzwi z piskiem nastolatki podbiegła do obracanego krzesła i zrobiła z niego należyty użytek. Okręciła się ponownie gdy zadzwonił telefon.
- Słucham?
- Masz pacjenta Krysia.
- Dzięki wielkie Dixie. – wstała i wpuściła do gabinetu kobietę z błękitnym trans porterkiem z którego wydobywał się groźny warkot. – Zapraszam do środka. Kiciuś widać niezbyt zadowolony z podróży.
- Nienawidzi opuszczać domu. – odezwała się właścicielka brązowych oczu i prosto ściętej czarnej grzywki. – Wyjmę go lepiej.
- Cześć mały. – Christine pogłaskała niezadowolonego rudzielca za uchem. – Co Ci jest?
- Nie je, nie rusza się, ma jakiś bunt do wszystkiego. – kobieta skrzywiła się. – Na początku myślałam że po prostu jest zazdrosny pojawieniem się męża w domu po długiej nieobecności ale nie mija mu to.
- Zaraz Cię zbadamy. Jak się nazywa?
- Milo. – wygrzebała z torebki kocią książeczkę zdrowia. – Dotychczas nie było z nim problemów.
- Czyli jest nie wychodzącym kociakiem?
- Przy ładniejszej pogodzie wypuszczam je do ogródka. – obserwowała każdy ruch lekarki. – Pani pracuje tu od niedawna, prawda?
- Dokładnie to mój drugi dzień. – Christine uśmiechnęła się blado. – Teraz przyjmuję na zastępstwie doktora Troumman’a. – „Niech jego sądzą jak się dowiedzą że nie mam amerykańskiej licencji.” – Kiedy ostatnio Milo był na dworze?
- Jakoś tuż przed przyjazdem męża. – odpowiedziała spokojnie kobieta, poczym dwukrotnie zamrugała i aż jęknęła głośno. – Pewnie! Zimno było, przewiał się i od tego to wszystko!
- Można też tak to ująć. Przeziębił się biedaczek.– Christine jeszcze chwilę badała Milo i na koniec pogłaskała. – Zapisze leki i proszę o kontrolę za 10 dni, dobrze?
- Oczywiście. – zawstydzona czarnowłosa wsadziła już trochę spokojniejszego rudzielca do transporterka i usiadła naprzeciwko biurka. – Pochodzi pani z Chorwacji? – zapytała nagle, obserwując jak pióro weterynarza sunie po kwitku od recept.
- Polski. – spojrzała na nią zaskoczona. – Victoria Bosanko – przeczytała z książeczki - pani z Chorwacji, rozumiem?
- Rodzinę tam mam, wychowałam się w Ameryce. – poprawiła ją. – Vicki.
- Christine. – uścisnęła wyciągniętą rękę. – Żadnego wychodzenia i zobaczymy się po skończeniu dawki?
- Na pewno. – Bosanko chwyciła klatkę z kotem i skinęła głową w ramach pożegnania. Lewandowska odczekała kilka minut, dokańczając wpis do kartoteki Milo i podeszła do stanowiska Dixie.
- Słuchaj, mogę się dowiedzieć gdzie jest krew od tego psa? – podała jej dane belga z wczoraj.
- Chyba trochę na to za późno. – Blondynka odpowiedziała szeptem. – Właściciel przyszedł. – wskazała na mężczyznę kręcącego się przy głównym wyjściu. Ciemne spodnie, luźno narzucony sweter z kapturem i ciemne okulary. Christine zmrużyła oczy wpatrując się w niego intensywnie.
- Nie dzwoniłam jeszcze. – odpowiedziała jednak nie na tyle cicho by usłyszała ją tylko recepcjonistka. Na dźwięk  głosu obrócił gwałtownie twarz w jej stronę i opuścił okulary. Christine zachłystnęła się powietrzem patrząc w intensywnie błękitne oczy przewiercające ją na wylot.



*****



Tak! Napisałam! Im bardziej człowiek zajęty tym lepiej pisanie idzie :D
Mam nadzieję, że można się połapać w fabule - spodobało mi się pisanie właśnie takimi fragmentami ukazującymi poszczególne postacie. 
W kolejnych rozdziałach będzie więcej akcji - przynajmniej takie są plany!
Lingerer - dzięki Twojej pomyłce w komentarzu wpadłam na pomysł wcześniejszego wprowadzenia V - i dzięki Ci za to wielkie, bo jak pomyślę o oryginalnym zamyśle to aż mnie ciarki przeszywają..
Założyłam też Twitter - będę na nim pisała postępy, pomysły, powiadamiała o nowościach :)

12 komentarzy:

  1. nowy rozdział nareszcie:)dziękuje bardzoXD codziennie katuje i wchodze i sprawdzam kiedy nowy a tu niespodzianka, w kółko czytam prolog i nie zmiennie od pierwszego "wejrzenia" bawi mnie tak samo. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział , życze oby częściej brakowało Ci czasu-co mam nadzieję będzię się równało częstszym dodawaniu rozdziałów. pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam czas więc wchodzę, czytam i komentuję ;D Rozdział jest świetny! Ciekawy. Skupiłaś się w nim na Christi to dobrze, bo coraz lepiej ją poznaję ;) I końcówka.. Dlaczego skończyłaś w takim momencie?!?! chcę już widzieć co tam się wydarzy... pisz i publikuj następny, bo z niecierpliwością na niego czekam ;D Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja właśnie tak czytam i widzę, że Vicki się pojawiła, a niby miało jej nie być. Jestem PRO! :D. Ogólnie chyba mój ulubiony rozdział jak do tej pory :D. Pojawiło się kilka błędów, zapamiętałam jeden: Nie kogo (chodziło o psa), a czyj (pies) :).
    No i jestem ciekawa jak będzie wyglądać rozmowa pani weterynarz i Jareda :D. I tak, biedny Tomo! W sumie nie dziwię się, przez dwa lata jesteś zajęta na maxa, a tu taka... nuda... (Więc niech nagrywają nową płytę, to tak baj de łej).
    Pozdrawiam : *

    OdpowiedzUsuń
  4. Też mój ulubiony! Naprawdę miło się czytało :> Jakoś nie mam siły na bardziej wygórowane komentarze, ale wiedz, że czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zajrzałam, przeczytała i wiedz jedno... zostanę tutaj na dłużej. Świetnie się czyta, piszesz tak lekko a zarazem ciekawie:)) 3 to mój ulubiony rozdział dotychczas, ale i tak czekam na następny i spotkanie Christine i Jareda.
    Już Cię followowałam na tt więc będę wdzięczna za informowanie o nowych notkach.
    Cieplutko pozdrawiam xD
    A w wolnej chwili zapraszam do siebie http://kings-and-queens-of-promise.blogspot.com/ :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny odcinek! tylko dlaczego musieliśmy tak długo czekać? xD w fabule idzie się jak najbardziej połapać, bynajmniej ja umiem :) także nie ma z tym specjalnego problemu xD haha niewyżyty Tomo! aż sobie wyobraziłam jak napierdziela na gitarach, bo nie ma co z energią zrobić ;D kurde! żonę ma! ;D
    ciekawe jak rozwinie się pierwsze spotkanie Jareda z Krysią ;D czekam na ciąg dalszy xD
    pozdrawiam cieplutko ;**

    OdpowiedzUsuń
  7. dużo czytam, lecz niestety rzadko komentuję - i chociaż sama siedziałam w tej branży i wiem, jakie to denerwujące, nie doceniać czyjejś pracy, to niestety czas robi swoje. w każdym razie, wyrobiłam sobie dość szeroki pogląd na bloggerskie opowiadania, w szczególności, jeśli chodzi o fan fiction. i muszę powiedzieć, że Twoje (a przynajmniej te trzy rozdzialiki, ktr nam na razie zaprezentowałaś) zaczyna się bardzo intrygująco.
    uwielbiam taki styl pisania, nie za dużo opisów, zrównoważona akcja, nieprzesadzone sytuacje - chociaż nieco surrealistyczne, to jednak osobowość głównej bohaterki sprawia, że rzeczywiście można w to uwierzyć.
    dodam do tego jeszcze uroczą szatę graficzną i ciekawy adres - tak nawiasem, czyje wiśniowe tak zachwalasz? Black Devile zapewnie? w sumie tych nie próbowałam i chociaż ze smakowych ujdą jedynie czekoladowe, to wiśnie bardzo lubię, więc chyba musze obczaić... ;>

    mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybko, wiadomo - mały wewnętrzny chochlik umiera z ciekawości, czy Jay zorientuje się, kogo spotkał.(;
    pozdrawiam serdecznie,

    Anee

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz - niesłychanie pomógł on w dokończeniu rozdziału :) Staram się właśnie aby sytuacje i postacie były jak najbardziej realne, choć jak to wyjdzie to się zobaczy. Główna postać to chaos całkowity, chłodne spojrzenie ma tylko i wyłącznie na pracę, ale o tym będzie też~
      Diarumy Cherry - osobista słabość i toksyczna miłość od kilku lat. Black Devil'e czekoladowe akurat próbowałam ostatnio i bardzo zasmakowały, może z czasem zrobią wiśniowym konkurencję. I Pink Elephant - smaczne, różowe lecz ich dawno na rynku nie widziałam niestety..
      Nie zachęcam do palenia ale jak będziesz miała okazję to spróbuj - tylko Diarumy czarne odradzam, chyba goździkowe były, nie wiem ale nie do spalenia były..
      Dziękuję raz jeszcze za komentarz :)
      pozdrawiam~
      LCC

      Usuń
    2. nie martw się, nie możesz zachęcać do czegoś, co jest na początku dziennym. :>
      a powiem Ci szczerze, że właśnie z Djarumami zawsze miałam różnie - czarne są w miarę, ale brązowe *ujnia. kiedyś paliłam jakieś owocowe, nie mam pojęcia jakiej marki, ale były paskudne, koszmarna mieszanka, dlategoż wahałam się przy próbowaniu kolejnych owocków, ale chyba obczaję te wiśniowe.
      co jak co, ale normalnego Marlboro nic nie zastąpi. <3

      Usuń
    3. Spróbuj, naprawdę są świetne ;) Kiedyś paliłam też takie całe czarne z czerwoną czy różową obwódką i strasznie mi smakowały - ostatnio zobaczyłam dwie dziewczyny w bramie i ten zapach chodzi za mną od tamtej chwili - a zupełnie nie pamiętam co to za marka oO
      o tak - Malboro <3 Czerwone <3 <3 ewentualne frost:3

      Usuń
    4. si, si. <3
      ale nie, frost nie si. tak samo jak te L&M z 'klikaczami', pfuj. ja jakoś tradycyjnie lubię, te wszystkie mentole i 'a'la' mentole średnio. ;x
      oj, narobiłas mi smaka. pierwsze co, jak się napatoczy jakiś przyzwoity tytoniowy, to wisienki. <3

      Usuń
    5. Wreszcie ktoś kro nie lubi tych kulkowuch śmierdzieli co to teraz moda jakiaś na nie czy co bo wszyscy je pala- Wszyscy oO mentole ble wielkie ble. Smakowe i czerwone <3
      Aż mam ochotę a zostawiłam je w domu :C

      Usuń