Fall Out Boy - Of All The Gin Joints in All the World
Groźne pomrukiwania zaczęły się wydobywać się spod kołdry razem z ręką która z impetem uderzyła w grający sprzęt, powodując skowyt brzmiący niczym odgłos umierającego stworzenia. Kobieta usiadła na pościeli, mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem, przecierając jedną ręką oczy drugą włączając muzykę na wieży.
You only hold me up
like this
Cause you dont know
who I really am
Sometimes I just
want to know what its like to be you
Pchnęła łokciem drzwi, wydostając się z pokoju
zapełnionego nieotworzonymi jeszcze pudłami i skierowała swe kroki ku łazience
umieszonej na końcu holu. Sięgając po szczoteczkę do zębów przetarła zaparowane
lustro dłonią patrząc przez chwilę na swe odbicie. Długie brązowe włosy
przyprószone to jaśniejszymi to ciemniejszymi pasmami opadały w chaotycznym
wizerunku na łopatki, natomiast grzywka
zarywająca pół twarz została automatycznie odgarnięta na bok by uniknęła wprowadzona
do ust razem z pastą. Na delikatnie opalonej cerze można było dojrzeć oznaki
zmęczenia a brązowe oczy z zielonym pobłyskiem patrzyły nieprzytomnie przed
siebie.
- Christine, długo jeszcze? – usłyszała głos dobierający
zza drzwi i pokręciła zaprzeczająco głową, zapominając, że osoba krzycząca nie
może zobaczyć tego gestu. – Christ, błagam, możesz robić mi na złość cały
tydzień ale nie dzisiaj.
Dziewczyna westchnęła i nie przerywając mycia zębów
otworzyła łazienkę. Po drugiej stronie stał wysoki blondyn z ciepłymi brązowymi
oczyma które w tym momencie błyszczały ze zdenerwowania. Minął ja z szybkim
podziękowaniem i chwytając jakieś papiery leżące na pralce z prędkością światła
wybiegł łapiąc po drodze kurtkę.
- Kupiłeś mapę? – zapytała, starając się nie opluwać
podłogi białą pianą.
- Leży na stole tak jak notatka. – otworzył na oścież
drzwi. – Wybacz, pogadamy jak wrócę. – wysłał całusa w powietrzu i zatrzasnął
za sobą drzwi.
Christine skinęła głową wracając do porannej toalety,
ruszając biodrami w rytm muzyki.
Turn off the lights
and turn off the shyness
'Cause all of our
moves make up for the silence
And oh, the way
your makeup stains my pillowcase
- Like I'll never
be the same – zaśpiewała cicho, zadowolona z samotnego pobytu w mieszkaniu.
Nałożyła luźną bluzkę z dumnie brzmiącym napisem „Keep calm and Eat brains” do
krótkich szortów, po czym ruszyła do kuchni. Na stole, pod przygotowanym
śniadaniem leżała notatka, mapa oraz zestaw kluczy.
„Witaj serdecznie
współlokatorko!
Wybacz od razu za
mój wczorajszy stan wskazujący, ale totalnie pomyliły mi się tygodnie i byłem
pewnie że przyjeżdżasz w następny piątek. W ramach przeprosin zrobiłem
śniadanie i zostawiłem cały komplet kluczy oraz mapę – szpital zaznaczyłem,
razem z najszybszą drogą dojazdu i mam nadzieję, że się nie zgubisz gdzieś po
drodze, lecz gdy będziesz w sytuacji zagrożenia utraty życia albo której z
kończyn zadzwoń, a tym razem odbiorę na pewno i postaram się temu zaradzić. Ale
radze wcześniej zmień kartę na tutejszą, bo możesz się nie wypłacić za
rachunki, taka dobra rada – i błagam zapisz wcześniej numery na telefonie bo będzie
cyrk!
Wrócę wieczorem,
trafiłem na genialny materiał!
Tak, mam ogromnego
kaca, zarówno moralnego jak i fizycznego, nie bój się.
Pozdrawiam, całuje,
ściskam i uwierz, nawet nie masz pojęcia jak cholernie się cieszę że już
przyjechałaś!
Ethan”
Christine uśmiechnęła się szeroko i sięgnęła po
zostawione kanapki. Pochłaniając je w zastraszającym tempie, jednocześnie
zaczęła wkładać eleganckie ubrania do plecaka, podrygując w rytm kolejnej
radosnej piosenki płynącej z głośników. Dorzuciła do wnętrza portfel razem
z teczką, ubrała kolorowe adidasy i
wyłączając radio wyszła z mieszkania, zamykając za sobą ciężkie drzwi
wejściowe.
--
-Tak, słucham? – odezwał się zaspany głos w słuchawce.
- Dzień dobry panie Czerwiński. – zawołała wesoło
Christine. – Tu Lewandowska, miałam zadzwonić jak tylko się ulokuje w krainie
otyłości i marzeń.
- Jest 4 rano na miłość boską! – westchnął niezadowolony
mężczyzna. – Nie mogłaś zadzwonić o normalnej godzinie?
- Tu jest 13 więc dość normalna. – zaśmiała się cicho,
machając przypadkowemu mężczyźnie na ulicy. – A tak na poważnie, to zblokował
mi się telefon i dopiero teraz mogę połączyć się z ojczyzną.
Usłyszała ponowne westchnięcie i odgłos zapalanej lampki
nocnej. Wyobraziła sobie jak starszy mężczyzna przeciera dłonią nieogolone
policzki i wstaje w poszukiwaniu teczki z jej dokumentami, jednocześnie słysząc
jak zaczął mamrotać coś niemiłego na temat swoich byłych studentów i pomaganiu
im w zawojowaniu świata.
- Ile razy mam Ci to powtarzać Lewandowska, wiedziałem że
ani sobie tego nie zapiszesz ani nie zapamiętasz tylko będziesz budziła mnie i
kazała myśleć. Nie powinienem Ci dawać swojego telefonu, tylko trzeba było cię
tam zostawić, może wtedy zrozumiałabyś o co mi chodziło gdy kazałem Ci
zapisywać wszystko.
- Sam pan chciał bym zadzwoniła przed spotkaniem. – wydęła
wargę, jednocześnie marszcząc brwi – mogę bez problemu zająć się tym sama.
- Teraz to mnie nie denerwuj. – przerwał jej. – Masz
spotkanie na 14 Twojego czasu z doktorem Davidem Troummanem, w szpitalu o
dźwięcznej nazwie „Padfoot”.
- „Padfoot”, serio? – prychnęła – Fanatyk Harrego
Pottera?
- Pytasz o to za każdym razem. – odpowiedział jej
znudzony głos. –Tak więc, pójdziesz tam,
przedstawisz się i postarasz zrobić dobre wrażenie, nie takie jakie zazwyczaj
robisz.
Christine przewróciła oczyma, starając sobie nie przypominać
każdego jednego egzaminu, na którym potrzeba było konkretnej, poważnej
odpowiedzi a zamiast tego wydawała z siebie potok słów które sens miały tylko w
jej głowie. Za kolejnym razem było albo mniej stresu albo profesorowie starali
się wychwytywać ukryty sens w pogmatwanym przekazie. Jednym słowem, wrażenie
pozostawiała po siebie niezapomniane aczkolwiek nie koniecznie pozytywne.
- Potrzebuje coś
oprócz tych dokumentów, które mam ze sobą?
- Dużo szczęścia. – zaśmiał się gardłowo mężczyzna. –
Oczywiście koniecznie pozdrów ode mnie doktora i przekaż, że paczkę wyślę jakoś
pod koniec miesiąca.
- Zrozumiałam. – przejechała palcem po mapie. – Właściwie
to jestem już pod szpitalem, to wykorzystam czas by się rozejrzeć dookoła i
ubrać jakoś elegancko.
- Powodzenia Lewandowska. – profesor zaśmiał się
delikatnie do słuchawki. – Zadzwoń później czy masz robotę czy kazał Ci wracać
tam skąd przyszłaś.
- Przecież mówił pan.. – zaczęła ale przerwał jej głuszy
odgłos w słuchawce. - ..że wszystko już załatwione. – dokończyła patrząc z
niedowierzaniem na telefon. – Bardzo zabawne, profesorze, naprawdę kulam się ze
śmiechu. – mruknęła, chowając sprzęt do kieszeni poprawiając plecak na ramieniu. Podniosła
głowę i spojrzała na ogromny budynek pomalowany we wszystkie odcienie beżu.
Stała na ścieżce prowadzącej do przeźroczystych, elektrycznych drzwi, które co
rusz otwierały się i zamykały przepuszczając przez siebie pacjentów wszelakiej
maści i rasy razem z ich właścicielami. Niektórzy z nich korzystali z
dobrodziejstw małego trawnika znajdującego się obok ogrodzonego niskim płotkiem
parkingu. Christine obeszła budynek dookoła, znajdując dołączone do niego inne
pomieszczenia oraz duży, ogrodzony obszar wolnej przestrzeni przeznaczony do
wybiegu oraz kilka boksów dla koni. Znajdując się znowu przed szklanymi
drzwiami, nad którymi widniał zielony napis „Szpital Weterynaryjny „Padfoot”,
Los Angeles” westchnęła głęboko i weszła do środka.
--
„Kurwa, ostatni raz przebieram się w toalecie”, warknęła
na siebie w myślach, nie mogąc ułożyć wąskiej, szarej spódnicy tak aby wpasować
w nią żabot dołączony do białej, eleganckiej koszuli. Ostatni raz poprawiła
wszystkie fałdy na ubraniu i wyszła z kabiny, patrząc niepewnie na czarny,
wypłowiały już od słońca i dramatycznego spotkania z wybielaczem, plecak
porównując go do cielistych pończoch i czarnych szpilek. Przewróciła oczyma,
uplotła grzeczny warkocz po czym, jeszcze raz upewniając się że koszula wygląda
porządnie, wyszła z toalety.
--
- Przepraszam, którędy do gabinetu doktora Troumman’a? –
zapytała drobną blondynkę, siedzącą za wysoką ladą na recepcji. – Byłam z nim
umówiona na rozmowę kwalifikacyjną.
- Korytarzem na lewo, pokój 27.- odpowiedziała cicho,
patrząc na nią podejrzanie. – Czy to nie pani pytała przypadkiem przed chwilą o
toaletę?
- Dziękuję, na pewno trafię. –zignorowała pytanie i
skręciła w lewo patrząc po tabliczkach zawieszonych na drzwiach. – Dr. Lewin,
pokój socjalny, dr. Grant, dr. Durham, no i jest dr. Troumman, pokój 27.
Spotkanie z przeznaczeniem. – wymamrotała i zapukała. Po krótkim „wejść”,
przełknęła głośno ślinę i pchnęła drzwi.
Gabinet był prosty – biurko z mosiężną lampą idealnie
gryzącą się z laptopem, na ścianie liczne dyplomy i nominacje, regał z opasłymi
tomami a dla gości dwa fotele obite ciemno zielonym materiałem oraz pasująca do
nich kanapa. Mężczyzna odwrócił wzrok od ekranu i spojrzał wprost na elegancką
kobietę nieudanie starającą się ukryć stary plecak. Miał szare, stalowe oczy,
którymi patrzył na człowieka prześwietlając go na wylot i sprawiając by czuł
się wyjątkowo niekomfortowo. Krótkie, czarne jednak przyprószone już siwizną
włosy i opalona cera nie dodawała mu łagodności, jednak dobrze komponowała się
z białym fartuchem.
- Słucham? – ostry ton wcale nie poprawiał wizerunku.
- Nazywam się Krystyna Lewandowska, zostałam przysłana
przez profesora Zbigniewa Czerwińskiego. – wyjęła teczkę z plecaka i położyła
plik papierów na biurko, jednocześnie zajmując miejsce na fotelu. – Byłam dziś
umówiona z panem na rozmowę kwalifikacyjną.
- David Troumman. –
spojrzał na dokumenty. – Wszystko to samo co już dostałem. Tak więc
zaczniemy standardowo – dlaczego interesuje panią ta posada, pani Kristynino?
-Christine, będzie łatwiej. – uśmiechnęła się niepewnie i
zaczęła swoją przemowę, gorąco przy tym gestykulując. – Otóż, polecił mi ją
właśnie profesor Czerwiński. Miałam zamiar zrobić doktorat za granicą, a jako
że język który znam równie dobrze jak ojczysty, to właśnie angielski to
zainteresowałam się różnymi placówkami w anglojęzycznych krajach. Myślałam o
szpitalu dla zwierząt morskich na Philip Island w Australii ale tam aktualnie
wakatów dla obcokrajowców nie mają i w najbliższych tysiącach lat nie planują
natomiast niestety w Anglii nie było ciekawych stanowisk, więc zainteresowałam
się Ameryką. – przerwała monolog, powoli uświadamiając sobie co przed chwilą
powiedziała. – Nie, stop. To nie tak, że praca tu to moja jedyna alternatywa,
skąd! To właśnie ten szpital mnie zainteresował, lekarze z doświadczeniem,
wysokiej klasy sprzęt, różnorodność gatunkowa, etniczna, rasowa.. – zaczęła
wymieniać, jednocześnie odliczając na palcach. – Bardzo mi zależy na tej pracy,
proszę mnie źle nie rozumieć, chciałam powiedzieć..
- Zrozumiałam co chciała pani powiedzieć, pani
Lewandowski. – przerwał jej ostro, nie zwracając uwagi na ciche „Lewandowska”.
– Pani praktyka zawodowa jest dość duża jak na tak młody wiek. – zmienił temat
przeglądając pojedyncze kartki.
- Jeszcze na studiach udzielam się w lecznicy niedaleko
domu, na stażu byłam w klinice uczelni i tam pracowałam na chirurgii przez
półtora roku.
- Inne doświadczenia?
- Dwa miesiące w Argentynie na wolontariacie dotyczącym
niesienia pomocy zwierzęta które padły ofiarą przemocy, miesiąc w Norwegii
biorąc udział w projekcie liczeniu fok i tym samym praca w szpitalu dla
zwierząt morskich „White-Blue Fish” i dodatkowo jak byłam w Potrugalii to udało
mi się przez pół roku asystować profesorowi Pedroza przy pracy w jego lecznicy
dla dzikich ptaków.- zakończyła, próbując sobie przypomnieć coś więcej.- To by
było chyba na tyle.
- Rozumiem. – skinął głową. - Z opinii jakie dostałem od
osób z którymi pani pracowała, pani Lewandowki, wynika że jest pani osobą
chaotyczną, impulsywną, trudną do współpracy w grupie, leniwą, nie umie pani
nawiązać dobrego kontaktu z ludźmi, nietaktowną i, z tego co sam
zaobserwowałem, zupełnie nie przygotowana do rozmów o prace. - przerwał widząc jak z twarzy kobiety
odchodzą wszystkie kolory. – Jednakże, wszystkie te opinie wystawione są z
końcową oceną pozytywną i dodatkowymi listami polecającymi. Widziałem też raporty
przysłane z wykonanych przez panią zabiegów i przyznaję, że robią wrażenie.
- To chyba dobrze, nie? – zapytała, wykonując nieśmiały
uśmiech. – Jak widzę, nie jestem może kandydatką na pracownika roku, ale proszę
być pewnym że jak mam coś zrobić to zrobię to najlepiej jak umiem.
- To się akurat okaże. – zlustrował ją wzrokiem. -
Przyjmę panią na okres próbny 2 miesięczny i będzie pani konkretnie pod moim
nadzorem. – zaakcentował słowo „moim”, wykrzywiając przy tym wargi w
karykaturze uśmiechu.
- Naprawdę? – wypaliła, nim zdążyła ugryźć się w język.
- Naprawdę Lewandowski. – mruknął. – Zaraz podpiszemy
umowę, dobrze?
- Ale.. – zaczęła, gdy mężczyzna zaczął wyjmować
wcześniej przygotowane papiery z szuflady z biurka. Zatrzymał się w połowie
ruchu, patrząc uważnie na kobietę. – Proszę wybaczyć pytanie, nie to że się nie
cieszę z tej możliwości, jestem wręcz zachwycona, ale skoro słyszał pan same
niezbyt pochlebne komentarze, to jest pan pewny że chce pan takiego pracownika?
– dokończyła zdanie, klnąc w myślach na swój długi język i idiotyczne pytanie,
które zapewne zaprzepaści jej karierę, jak i resztę życia.
- Dla mnie lekarz nie ma się ładnie wysławiać a
skutecznie leczyć, co pani, patrząc w akta, jak na razie bardzo dobrze
wychodzi, zważając na krótką karierę. Oczywiście nawet tymczasowe zatrudnienie
zmusza panią do natychmiastowego starania się o nostryfikację dyplom oraz pracę
pod lekarzem nadzorującym, żeby wszystko było zrozumiałe.
- Jest zrozumiałe. – uśmiechnęła się szeroko. – To gdzie
mam podpisać?
--
Opuszczając szpital ze wszystkich sił powstrzymywała się
od radosnego śmiechu i rozpoczęcia dzikiego tańca radości.
Sięgnęła po telefon z zamiarem zakomunikowania całemu światu zdobycia nowej
posady i nagle poczuła mokre łapy na brzuchu. Z wrażenia upuściła sprzęt i starając się utrzymać nerwy na wodzy spojrzała w dół, prosto w brązowe oczy czarnego jak węgiel owczarka belgijskiego.
- Cześć mały. – szepnęła, cofając się o krok tak, by pies
spokojnie opadł na łapy.
- O Boże, jak ja panią przepraszam. – podbiegła niej
zmachana kobieta. – Chciałam zamknąć auto i zabrać go do środka, nawet nie
pomyślałam, że w tym stanie może wykonać taki trucht! – sięgnęła po smycz i
pacnęła psa po uchu. – Czemu mi uciekasz, łobuzie?
- Nie ma problemu. – Christine machnęła ręką, rozglądając
się dookoła.
- To chyba pani. – kobieta podała jej telefon,
jednocześnie starając doprowadzić do porządku rozpuszczone blond włosy. – I strasznie
przepraszam za koszulę, oddam pieniądze!
Christine spojrzała na siebie widząc dwie czarne psie
opuszki na białej, delikatnie przedartej od pazurów, koszuli. Jęknęła cicho,
kręcąc głową.
- Niech się pani nie przejmuje. – westchnęła. – Ryzyko
przebywania w takim miejscu.
- Cody zazwyczaj nie rzuca się na obcych, ostatnio to nawet ledwo chce wychodzić z domu. – spojrzała ze smutkiem szarymi oczyma na
siedzącego spokojnie psa. Wydawał się nagle całkowicie pozbawiony energii i
chęci do życia. – Przychodzę tu od jakiegoś czasu jednak poprawa jest niewielka.
- Kuracja często zajmuje dużo czasu. – dziewczyna uklęknęła i podrapała psa za
uchem. – Co jest mały, już brak chęci do
skakania? – szepnęła do niego po polsku. – Będzie dobrze, proszę się tak nie
martwić. – przeszła na powrót na angielski uśmiechając się pocieszająco do
zmartwionej kobiety. – Z tego skoku można wywnioskować, że ma jeszcze ochotę na
harce.
-Pani Constans? – przerwał im młody lekarz z niebieską
teczką, zwracając się do właścicielki psa. – Może już pani się zgłosić z Cody’m na badania.
Kobieta skinęła głową i spojrzała na Christine.
- Bardzo przepraszam za koszulę, mam nadzieję że będę
mogła to jakoś naprawić.
- Proszę zająć się jak na razie leczeniem tego łobuza. –
brunetka pogłaskała jeszcze raz owczarka, który z zadowoleniem zamerdał ogonem. – Do widzenia. – Constance uśmiechnęła się z wdzięcznością i ruszyła z psem w kierunku weterynarza.
Christine raz jeszcze otrzepała koszulę, stwierdzając że
tak wygląda nawet ciekawiej i zrobiła zdjęcie głównego napisu szpitala.
--
- Shannon, ktoś Cię kocha. – Jared krzyknął do brata
krzątającego się po kuchni. – Wiadomość od tej dziwnej polki! - Błękitnooki nie
zdążył podnieść telefonu, jak zmaterializował się obok niego brat, chwytając sprzęt i uparcie naciskając w ekran. – A ściągnięcie Ciebie z łóżka zajmuje godzinę. - mruknął.
Shannon postanowił zignorować przytyk i zmarszczył brwi
wpatrując się w ekran.
- To nie jest tam gdzie ostatnio Vicki zabierała swoje
koty? – zapytał pokazując zdjęcie Jared’owi, który podniósł oczy, by zobaczyć
zielony napis Animal Hospital Padfoot i podpis „Moje nowe miejsce naprawiania
puszystych : )”.
- Widać Twoja przyjaciółka zostanie na dobre w LA. –
włączył aparat i wyciągnął rękę przed siebie. – Co powiesz na małe gratulacje?
--
- Nigdy nie trafię do mieszkania. – jęknęła, przejeżdżając
palcem po mapie. Trzeci raz mijała to samo stoisko z donatami i stwierdziła, że
kolejny pączek to będzie o jeden pączek za dużo. Ponadto nikt nie potrafił jej do końca
wytłumaczyć jak ma dość na swoją ulicę albo też ona nie rozumiała coraz to
bardziej skomplikowanych wskazówek. Spojrzała na idealnie cukierkową wystawkę i
ze zrezygnowaniem sięgnęła do kieszeni po drobne.
- Jeszcze raz tego błękitnego.
- Nadal nie może się panienka wydostać z tej dzielnicy? –
zaśmiał się starszy sprzedawca, z silnym akcentem, podając jej pysznie wyglądające ciastko. – Jak
panienka zaczeka jeszcze 4 godziny to mogę panienkę odprowadzić.
- Postaram się do tego czasu jakoś znaleźć drogę. –
ugryzła pączka i poczuła wibracje w kieszeni. Na ekranie pojawiła się nowa wiadomość. Otworzyła ją i o mały włos nie zakrztusiła by się kawałkiem jedzenia,bowiem na zdjęciu widnieli obaj bracia Leto ukazujący swe uzębienie w pełnej krasie i
unoszący kciuki do góry. Wybuchnęła gromkim śmiechem, zmuszając tym samym grupę
gołębi do gwałtownego odlotu. Zapisała zdjęcie i zaczęła iść prosto przed
siebie, chowając przy tym mapę do plecaka. „A co tam. Najwyżej Ethan będzie mnie szukał
po ciemnych uliczkach Los Angeles”.
Oto pierwszy rozdział : )
Mam nadzieję że się spodoba, samo pisanie na komputerze
mnie zabiło ale udało mi się zaliczyć bardzo upierdliwy przedmiot więc
postanowiłam jakoś to uczcić!
Bardzo dziękuję wszystkim co skomentowali „Prolog” –
teraz zupełnie inaczej bym go napisała, na pewno nie z taką ilością błędów..
Ale już nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – w końcu weekend przed nami :D
- Lady Cherry Cigarette
Miło mi się czytało :) akcja się rozkręca tak więc czekam na rozdział drugi :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńjuż kocham Twoją bohaterkę, bo jest szalona i niezrównoważona, podobnie jak moja ;"D akcja rozwija się miarowo ale w odpowiednim tempie, polubiłam twoje dialogi, są takie.. naturalne! I bardzo mnie zaciekawiło, wkrótce tu zajrzę na dalsze losy Polki :D
OdpowiedzUsuńnareszcie trochę wolnego czasu :) Przeczytałam całość (może z lekkim opóźnieniem, ale u mnie to ostatnio zaczyna być normalne)i tak przy prologu się trochę zastanawiałam co miałaś na myśli pisząc go ale gdy doszłam do kolejnego rozdziału zrozumiałam.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się charakter Ch. Przeważnie preferuję opowiadania pisane w 1 os ale u Ciebie mimo, że piszesz w 3 strasznie mi się podoba!
Ogólnie kiedy już doszłam do wyrażenia "weterynaria" serce mi mocniej zabiło, bo trochę się tym interesuję, tak więc duży plus za to + I jeszcze ostatni akapit ze zdjęciem braci Leto - za każdym razem kiedy sobie to wyobrażam padam xD Gratulacje za rozpoczęcie działalności z opowiadaniem i życzę weny i masę czytelników :)
PS. Informuj mnie o nowych u mnie w SPAMOWNIKU :)
PS2. Przepraszam raz jeszcze za posklejane litery :( Walczyłam z Onetem dodając tą notkę i to że z łaski swojej mi ją dodał to jeszcze narobił mi tyle błędów :(
[lost-in-daydream.blog.onet.pl]
Christina to kurcze jak ja xD. Ale seryjnie, taka wygadana, co czasami przez to zupełnie nic nie wnosi, byleby gadać, o! Jedna różnica - mam dobrą orientacją w terenie. Ale lubię ją, baaardzo! Taka pozytywna z niej osóbka :). Wyobraziłam sobie (chyba zbyt dosadnie ; O) zdjęcie braci Leto, którzy przesłali je Ch. I pękłam ze śmiechu. EPIC, moja wyobraźnia szaleje :D. No to ja tam życzę powodzenia bohaterce, niech jej się poszczęści :).
OdpowiedzUsuńI jeszcze tak na koniec - styl o wiele lepszy niż w prologu, ciekawie piszesz. Popracuj jeszcze nad przecinkami, a będzie Yummi! :))
Dzięki za link! :D
Usuńz miłą chęcią dodam Cię do linków i będę tu zaglądać :D
fajnie piszesz i co najważniejsze - dla mnie ciekawie:D
czekam jak akcja potoczy się dalej :D informuj mnie :D :)
map-of-the-world
Inna^^
nowy rozdział na pure-glory.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział - Fallen-MAN.blog.onet.pl : )
OdpowiedzUsuńi ja nie komentowałam? coś nie tak! no ale.. rozdział czytało mi się bardzo szybko! aż chcę kolejny! wszystko rozkręca się pomału.. chociaż.. ;D ma niezłą orientację w terenie ;D no nic. czekam na ciąg dalszy xD przy okazji zapraszam do siebie na http://save-yourself-the-secret-is-out.blog.onet.pl/ i go-chase-yourself.blog.onet.pl na obu pojawiły się nowości xD pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńzapraszam na nowy rozdział na http://lost-in-daydream.blog.onet.pl/ ;)
OdpowiedzUsuńhttp://fallen-man.blog.onet.pl/Przerazajacy-ryk-silnika,2,ID451503990,DA2012-02-03,n Zapraszam na dodatek :)
OdpowiedzUsuń