czwartek, 19 stycznia 2012

Rozdział 1



Fall Out Boy - Of All The Gin Joints in All the World


Groźne pomrukiwania zaczęły się wydobywać się spod kołdry razem z ręką która z impetem uderzyła w grający sprzęt, powodując skowyt brzmiący niczym odgłos umierającego stworzenia. Kobieta usiadła na pościeli, mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem, przecierając jedną ręką oczy drugą włączając muzykę na wieży.


You only hold me up like this
Cause you dont know who I really am
Sometimes I just want to know what its like to be you

Pchnęła łokciem drzwi, wydostając się z pokoju zapełnionego nieotworzonymi jeszcze pudłami i skierowała swe kroki ku łazience umieszonej na końcu holu. Sięgając po szczoteczkę do zębów przetarła zaparowane lustro dłonią patrząc przez chwilę na swe odbicie. Długie brązowe włosy przyprószone to jaśniejszymi to ciemniejszymi pasmami opadały w chaotycznym wizerunku na łopatki, natomiast  grzywka zarywająca pół twarz została automatycznie odgarnięta na bok by uniknęła wprowadzona do ust razem z pastą. Na delikatnie opalonej cerze można było dojrzeć oznaki zmęczenia a brązowe oczy z zielonym pobłyskiem patrzyły nieprzytomnie przed siebie.
- Christine, długo jeszcze? – usłyszała głos dobierający zza drzwi i pokręciła zaprzeczająco głową, zapominając, że osoba krzycząca nie może zobaczyć tego gestu. – Christ, błagam, możesz robić mi na złość cały tydzień ale nie dzisiaj.
Dziewczyna westchnęła i nie przerywając mycia zębów otworzyła łazienkę. Po drugiej stronie stał wysoki blondyn z ciepłymi brązowymi oczyma które w tym momencie błyszczały ze zdenerwowania. Minął ja z szybkim podziękowaniem i chwytając jakieś papiery leżące na pralce z prędkością światła wybiegł łapiąc po drodze kurtkę.
- Kupiłeś mapę? – zapytała, starając się nie opluwać podłogi białą pianą.
- Leży na stole tak jak notatka. – otworzył na oścież drzwi. – Wybacz, pogadamy jak wrócę. – wysłał całusa w powietrzu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Christine skinęła głową wracając do porannej toalety, ruszając biodrami w rytm muzyki.

Turn off the lights and turn off the shyness
'Cause all of our moves make up for the silence
And oh, the way your makeup stains my pillowcase
- Like I'll never be the same – zaśpiewała cicho, zadowolona z samotnego pobytu w mieszkaniu. Nałożyła luźną bluzkę z dumnie brzmiącym napisem „Keep calm and Eat brains” do krótkich szortów, po czym ruszyła do kuchni. Na stole, pod przygotowanym śniadaniem leżała notatka, mapa oraz zestaw kluczy.
„Witaj serdecznie współlokatorko!
Wybacz od razu za mój wczorajszy stan wskazujący, ale totalnie pomyliły mi się tygodnie i byłem pewnie że przyjeżdżasz w następny piątek. W ramach przeprosin zrobiłem śniadanie i zostawiłem cały komplet kluczy oraz mapę – szpital zaznaczyłem, razem z najszybszą drogą dojazdu i mam nadzieję, że się nie zgubisz gdzieś po drodze, lecz gdy będziesz w sytuacji zagrożenia utraty życia albo której z kończyn zadzwoń, a tym razem odbiorę na pewno i postaram się temu zaradzić. Ale radze wcześniej zmień kartę na tutejszą, bo możesz się nie wypłacić za rachunki, taka dobra rada – i błagam zapisz wcześniej numery na telefonie bo będzie cyrk!
Wrócę wieczorem, trafiłem na genialny materiał!
Tak, mam ogromnego kaca, zarówno moralnego jak i fizycznego, nie bój się.
Pozdrawiam, całuje, ściskam i uwierz, nawet nie masz pojęcia jak cholernie się cieszę że już przyjechałaś!
Ethan”
Christine uśmiechnęła się szeroko i sięgnęła po zostawione kanapki. Pochłaniając je w zastraszającym tempie, jednocześnie zaczęła wkładać eleganckie ubrania do plecaka, podrygując w rytm kolejnej radosnej piosenki płynącej z głośników. Dorzuciła do wnętrza portfel razem z  teczką, ubrała kolorowe adidasy i wyłączając radio wyszła z mieszkania, zamykając za sobą ciężkie drzwi wejściowe.
--

-Tak, słucham? – odezwał się zaspany głos w słuchawce.
- Dzień dobry panie Czerwiński. – zawołała wesoło Christine. – Tu Lewandowska, miałam zadzwonić jak tylko się ulokuje w krainie otyłości i marzeń.
- Jest 4 rano na miłość boską! – westchnął niezadowolony mężczyzna. – Nie mogłaś zadzwonić o normalnej godzinie?
- Tu jest 13 więc dość normalna. – zaśmiała się cicho, machając przypadkowemu mężczyźnie na ulicy. – A tak na poważnie, to zblokował mi się telefon i dopiero teraz mogę połączyć się z ojczyzną.
Usłyszała ponowne westchnięcie i odgłos zapalanej lampki nocnej. Wyobraziła sobie jak starszy mężczyzna przeciera dłonią nieogolone policzki i wstaje w poszukiwaniu teczki z jej dokumentami, jednocześnie słysząc jak zaczął mamrotać coś niemiłego na temat swoich byłych studentów i pomaganiu im w zawojowaniu świata.
- Ile razy mam Ci to powtarzać Lewandowska, wiedziałem że ani sobie tego nie zapiszesz ani nie zapamiętasz tylko będziesz budziła mnie i kazała myśleć. Nie powinienem Ci dawać swojego telefonu, tylko trzeba było cię tam zostawić, może wtedy zrozumiałabyś o co mi chodziło gdy kazałem Ci zapisywać wszystko.
- Sam pan chciał bym zadzwoniła przed spotkaniem. – wydęła wargę, jednocześnie marszcząc brwi – mogę bez problemu zająć się tym sama.
- Teraz to mnie nie denerwuj. – przerwał jej. – Masz spotkanie na 14 Twojego czasu z doktorem Davidem Troummanem, w szpitalu o dźwięcznej nazwie „Padfoot”.
- „Padfoot”, serio? – prychnęła – Fanatyk Harrego Pottera?
- Pytasz o to za każdym razem. – odpowiedział jej znudzony głos.  –Tak więc, pójdziesz tam, przedstawisz się i postarasz zrobić dobre wrażenie, nie takie jakie zazwyczaj robisz.
Christine przewróciła oczyma, starając sobie nie przypominać każdego jednego egzaminu, na którym potrzeba było konkretnej, poważnej odpowiedzi a zamiast tego wydawała z siebie potok słów które sens miały tylko w jej głowie. Za kolejnym razem było albo mniej stresu albo profesorowie starali się wychwytywać ukryty sens w pogmatwanym przekazie. Jednym słowem, wrażenie pozostawiała po siebie niezapomniane aczkolwiek nie koniecznie pozytywne.
 - Potrzebuje coś oprócz tych dokumentów, które mam ze sobą?
- Dużo szczęścia. – zaśmiał się gardłowo mężczyzna. – Oczywiście koniecznie pozdrów ode mnie doktora i przekaż, że paczkę wyślę jakoś pod koniec miesiąca.
- Zrozumiałam. – przejechała palcem po mapie. – Właściwie to jestem już pod szpitalem, to wykorzystam czas by się rozejrzeć dookoła i ubrać jakoś elegancko.
- Powodzenia Lewandowska. – profesor zaśmiał się delikatnie do słuchawki. – Zadzwoń później czy masz robotę czy kazał Ci wracać tam skąd przyszłaś.
- Przecież mówił pan.. – zaczęła ale przerwał jej głuszy odgłos w słuchawce. - ..że wszystko już załatwione. – dokończyła patrząc z niedowierzaniem na telefon. – Bardzo zabawne, profesorze, naprawdę kulam się ze śmiechu. – mruknęła, chowając sprzęt do kieszeni  poprawiając plecak na ramieniu. Podniosła głowę i spojrzała na ogromny budynek pomalowany we wszystkie odcienie beżu. Stała na ścieżce prowadzącej do przeźroczystych, elektrycznych drzwi, które co rusz otwierały się i zamykały przepuszczając przez siebie pacjentów wszelakiej maści i rasy razem z ich właścicielami. Niektórzy z nich korzystali z dobrodziejstw małego trawnika znajdującego się obok ogrodzonego niskim płotkiem parkingu. Christine obeszła budynek dookoła, znajdując dołączone do niego inne pomieszczenia oraz duży, ogrodzony obszar wolnej przestrzeni przeznaczony do wybiegu oraz kilka boksów dla koni. Znajdując się znowu przed szklanymi drzwiami, nad którymi widniał zielony napis „Szpital Weterynaryjny „Padfoot”, Los Angeles” westchnęła głęboko i weszła do środka.
--
„Kurwa, ostatni raz przebieram się w toalecie”, warknęła na siebie w myślach, nie mogąc ułożyć wąskiej, szarej spódnicy tak aby wpasować w nią żabot dołączony do białej, eleganckiej koszuli. Ostatni raz poprawiła wszystkie fałdy na ubraniu i wyszła z kabiny, patrząc niepewnie na czarny, wypłowiały już od słońca i dramatycznego spotkania z wybielaczem, plecak porównując go do cielistych pończoch i czarnych szpilek. Przewróciła oczyma, uplotła grzeczny warkocz po czym, jeszcze raz upewniając się że koszula wygląda porządnie, wyszła z toalety.
--
- Przepraszam, którędy do gabinetu doktora Troumman’a? – zapytała drobną blondynkę, siedzącą za wysoką ladą na recepcji. – Byłam z nim umówiona na rozmowę kwalifikacyjną.
- Korytarzem na lewo, pokój 27.- odpowiedziała cicho, patrząc na nią podejrzanie. – Czy to nie pani pytała przypadkiem przed chwilą o toaletę?
- Dziękuję, na pewno trafię. –zignorowała pytanie i skręciła w lewo patrząc po tabliczkach zawieszonych na drzwiach. – Dr. Lewin, pokój socjalny, dr. Grant, dr. Durham, no i jest dr. Troumman, pokój 27. Spotkanie z przeznaczeniem. – wymamrotała i zapukała. Po krótkim „wejść”, przełknęła głośno ślinę i pchnęła drzwi.
Gabinet był prosty – biurko z mosiężną lampą idealnie gryzącą się z laptopem, na ścianie liczne dyplomy i nominacje, regał z opasłymi tomami a dla gości dwa fotele obite ciemno zielonym materiałem oraz pasująca do nich kanapa. Mężczyzna odwrócił wzrok od ekranu i spojrzał wprost na elegancką kobietę nieudanie starającą się ukryć stary plecak. Miał szare, stalowe oczy, którymi patrzył na człowieka prześwietlając go na wylot i sprawiając by czuł się wyjątkowo niekomfortowo. Krótkie, czarne jednak przyprószone już siwizną włosy i opalona cera nie dodawała mu łagodności, jednak dobrze komponowała się z białym fartuchem.
- Słucham? – ostry ton wcale nie poprawiał wizerunku.
- Nazywam się Krystyna Lewandowska, zostałam przysłana przez profesora Zbigniewa Czerwińskiego. – wyjęła teczkę z plecaka i położyła plik papierów na biurko, jednocześnie zajmując miejsce na fotelu. – Byłam dziś umówiona z panem na rozmowę kwalifikacyjną.
- David Troumman. –  spojrzał na dokumenty. – Wszystko to samo co już dostałem. Tak więc zaczniemy standardowo – dlaczego interesuje panią ta posada, pani Kristynino?
-Christine, będzie łatwiej. – uśmiechnęła się niepewnie i zaczęła swoją przemowę, gorąco przy tym gestykulując. – Otóż, polecił mi ją właśnie profesor Czerwiński. Miałam zamiar zrobić doktorat za granicą, a jako że język który znam równie dobrze jak ojczysty, to właśnie angielski to zainteresowałam się różnymi placówkami w anglojęzycznych krajach. Myślałam o szpitalu dla zwierząt morskich na Philip Island w Australii ale tam aktualnie wakatów dla obcokrajowców nie mają i w najbliższych tysiącach lat nie planują natomiast niestety w Anglii nie było ciekawych stanowisk, więc zainteresowałam się Ameryką. – przerwała monolog, powoli uświadamiając sobie co przed chwilą powiedziała. – Nie, stop. To nie tak, że praca tu to moja jedyna alternatywa, skąd! To właśnie ten szpital mnie zainteresował, lekarze z doświadczeniem, wysokiej klasy sprzęt, różnorodność gatunkowa, etniczna, rasowa.. – zaczęła wymieniać, jednocześnie odliczając na palcach. – Bardzo mi zależy na tej pracy, proszę mnie źle nie rozumieć, chciałam powiedzieć..
- Zrozumiałam co chciała pani powiedzieć, pani Lewandowski. – przerwał jej ostro, nie zwracając uwagi na ciche „Lewandowska”. – Pani praktyka zawodowa jest dość duża jak na tak młody wiek. – zmienił temat przeglądając pojedyncze kartki.
- Jeszcze na studiach udzielam się w lecznicy niedaleko domu, na stażu byłam w klinice uczelni i tam pracowałam na chirurgii przez półtora roku.
- Inne doświadczenia?
- Dwa miesiące w Argentynie na wolontariacie dotyczącym niesienia pomocy zwierzęta które padły ofiarą przemocy, miesiąc w Norwegii biorąc udział w projekcie liczeniu fok i tym samym praca w szpitalu dla zwierząt morskich „White-Blue Fish” i dodatkowo jak byłam w Potrugalii to udało mi się przez pół roku asystować profesorowi Pedroza przy pracy w jego lecznicy dla dzikich ptaków.- zakończyła, próbując sobie przypomnieć coś więcej.- To by było chyba na tyle.
- Rozumiem. – skinął głową. - Z opinii jakie dostałem od osób z którymi pani pracowała, pani Lewandowki, wynika że jest pani osobą chaotyczną, impulsywną, trudną do współpracy w grupie, leniwą, nie umie pani nawiązać dobrego kontaktu z ludźmi, nietaktowną i, z tego co sam zaobserwowałem, zupełnie nie przygotowana do rozmów o prace.  - przerwał widząc jak z twarzy kobiety odchodzą wszystkie kolory. – Jednakże, wszystkie te opinie wystawione są z końcową oceną pozytywną i dodatkowymi listami polecającymi. Widziałem też raporty przysłane z wykonanych przez panią zabiegów i przyznaję, że robią wrażenie.
- To chyba dobrze, nie? – zapytała, wykonując nieśmiały uśmiech. – Jak widzę, nie jestem może kandydatką na pracownika roku, ale proszę być pewnym że jak mam coś zrobić to zrobię to najlepiej jak umiem.
- To się akurat okaże. – zlustrował ją wzrokiem. - Przyjmę panią na okres próbny 2 miesięczny i będzie pani konkretnie pod moim nadzorem. – zaakcentował słowo „moim”, wykrzywiając przy tym wargi w karykaturze uśmiechu.
- Naprawdę? – wypaliła, nim zdążyła ugryźć się w język.
- Naprawdę Lewandowski. – mruknął. – Zaraz podpiszemy umowę, dobrze?
- Ale.. – zaczęła, gdy mężczyzna zaczął wyjmować wcześniej przygotowane papiery z szuflady z biurka. Zatrzymał się w połowie ruchu, patrząc uważnie na kobietę. – Proszę wybaczyć pytanie, nie to że się nie cieszę z tej możliwości, jestem wręcz zachwycona, ale skoro słyszał pan same niezbyt pochlebne komentarze, to jest pan pewny że chce pan takiego pracownika? – dokończyła zdanie, klnąc w myślach na swój długi język i idiotyczne pytanie, które zapewne zaprzepaści jej karierę, jak i resztę życia.
- Dla mnie lekarz nie ma się ładnie wysławiać a skutecznie leczyć, co pani, patrząc w akta, jak na razie bardzo dobrze wychodzi, zważając na krótką karierę. Oczywiście nawet tymczasowe zatrudnienie zmusza panią do natychmiastowego starania się o nostryfikację dyplom oraz pracę pod lekarzem nadzorującym, żeby wszystko było zrozumiałe.
- Jest zrozumiałe. – uśmiechnęła się szeroko. – To gdzie mam podpisać?
--
Opuszczając szpital ze wszystkich sił powstrzymywała się od radosnego śmiechu i rozpoczęcia dzikiego tańca radości. Sięgnęła po telefon z zamiarem zakomunikowania całemu światu zdobycia nowej posady i nagle poczuła mokre łapy na brzuchu. Z wrażenia upuściła sprzęt i starając się utrzymać nerwy na wodzy spojrzała w dół, prosto w brązowe oczy czarnego jak węgiel owczarka belgijskiego.
- Cześć mały. – szepnęła, cofając się o krok tak, by pies spokojnie opadł na łapy.
- O Boże, jak ja panią przepraszam. – podbiegła niej zmachana kobieta. – Chciałam zamknąć auto i zabrać go do środka, nawet nie pomyślałam, że w tym stanie może wykonać taki trucht! – sięgnęła po smycz i pacnęła psa po uchu. – Czemu mi uciekasz, łobuzie?
- Nie ma problemu. – Christine machnęła ręką, rozglądając się dookoła.
- To chyba pani. – kobieta podała jej telefon, jednocześnie starając doprowadzić do porządku rozpuszczone blond włosy. – I strasznie przepraszam za koszulę, oddam pieniądze!
Christine spojrzała na siebie widząc dwie czarne psie opuszki na białej, delikatnie przedartej od pazurów, koszuli. Jęknęła cicho, kręcąc głową.
- Niech się pani nie przejmuje. – westchnęła. – Ryzyko przebywania w takim miejscu.
- Cody zazwyczaj nie rzuca się na obcych, ostatnio to nawet ledwo chce wychodzić z domu. – spojrzała ze smutkiem szarymi oczyma na siedzącego spokojnie psa. Wydawał się nagle całkowicie pozbawiony energii i chęci do życia. – Przychodzę tu od jakiegoś czasu jednak poprawa jest niewielka.
- Kuracja często zajmuje dużo czasu. – dziewczyna uklęknęła i podrapała psa za uchem.  – Co jest mały, już brak chęci do skakania? – szepnęła do niego po polsku. – Będzie dobrze, proszę się tak nie martwić. – przeszła na powrót na angielski uśmiechając się pocieszająco do zmartwionej kobiety. – Z tego skoku można wywnioskować, że ma jeszcze ochotę na harce.
-Pani Constans? – przerwał im młody lekarz z niebieską teczką, zwracając się do właścicielki psa. – Może już pani się zgłosić z Cody’m na badania.
Kobieta skinęła głową i spojrzała na Christine.
- Bardzo przepraszam za koszulę, mam nadzieję że będę mogła to jakoś naprawić.
- Proszę zająć się jak na razie leczeniem tego łobuza. – brunetka pogłaskała jeszcze raz owczarka, który z zadowoleniem zamerdał ogonem. – Do widzenia. – Constance uśmiechnęła się z wdzięcznością i ruszyła z psem w kierunku weterynarza.
Christine raz jeszcze otrzepała koszulę, stwierdzając że tak wygląda nawet ciekawiej i zrobiła zdjęcie głównego napisu szpitala.
--
- Shannon, ktoś Cię kocha. – Jared krzyknął do brata krzątającego się po kuchni. – Wiadomość od tej dziwnej polki! - Błękitnooki nie zdążył podnieść telefonu, jak zmaterializował się obok niego brat, chwytając sprzęt i uparcie naciskając w ekran. – A ściągnięcie Ciebie z łóżka zajmuje godzinę. - mruknął.
Shannon postanowił zignorować przytyk i zmarszczył brwi wpatrując się w ekran.
- To nie jest tam gdzie ostatnio Vicki zabierała swoje koty? – zapytał pokazując zdjęcie Jared’owi, który podniósł oczy, by zobaczyć zielony napis Animal Hospital Padfoot  i podpis „Moje nowe miejsce naprawiania puszystych : )”.
- Widać Twoja przyjaciółka zostanie na dobre w LA. – włączył aparat i wyciągnął rękę przed siebie. – Co powiesz na małe gratulacje?
--
- Nigdy nie trafię do mieszkania. – jęknęła, przejeżdżając palcem po mapie. Trzeci raz mijała to samo stoisko z donatami i stwierdziła, że kolejny pączek to będzie o jeden pączek za dużo. Ponadto nikt nie potrafił jej do końca wytłumaczyć jak ma dość na swoją ulicę albo też ona nie rozumiała coraz to bardziej skomplikowanych wskazówek. Spojrzała na idealnie cukierkową wystawkę i ze zrezygnowaniem sięgnęła do kieszeni po drobne.
- Jeszcze raz tego błękitnego.
- Nadal nie może się panienka wydostać z tej dzielnicy? – zaśmiał się starszy sprzedawca, z silnym akcentem, podając jej pysznie wyglądające ciastko. – Jak panienka zaczeka jeszcze 4 godziny to mogę panienkę odprowadzić.
- Postaram się do tego czasu jakoś znaleźć drogę. – ugryzła pączka i poczuła wibracje w kieszeni. Na ekranie pojawiła się nowa wiadomość. Otworzyła ją i o mały włos nie zakrztusiła by się kawałkiem jedzenia,bowiem na zdjęciu widnieli obaj bracia Leto ukazujący swe uzębienie w pełnej krasie i unoszący kciuki do góry. Wybuchnęła gromkim śmiechem, zmuszając tym samym grupę gołębi do gwałtownego odlotu. Zapisała zdjęcie i zaczęła iść prosto przed siebie, chowając przy tym mapę do plecaka. „A co tam. Najwyżej Ethan będzie mnie szukał po ciemnych uliczkach Los Angeles”.



*****



Oto pierwszy rozdział : )
Mam nadzieję że się spodoba, samo pisanie na komputerze mnie zabiło ale udało mi się zaliczyć bardzo upierdliwy przedmiot więc postanowiłam jakoś to uczcić!
Bardzo dziękuję wszystkim co skomentowali „Prolog” – teraz zupełnie inaczej bym go napisała, na pewno nie z taką ilością błędów.. Ale już nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – w końcu weekend przed nami :D
- Lady Cherry Cigarette

10 komentarzy:

  1. Miło mi się czytało :) akcja się rozkręca tak więc czekam na rozdział drugi :D pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. już kocham Twoją bohaterkę, bo jest szalona i niezrównoważona, podobnie jak moja ;"D akcja rozwija się miarowo ale w odpowiednim tempie, polubiłam twoje dialogi, są takie.. naturalne! I bardzo mnie zaciekawiło, wkrótce tu zajrzę na dalsze losy Polki :D

    OdpowiedzUsuń
  3. nareszcie trochę wolnego czasu :) Przeczytałam całość (może z lekkim opóźnieniem, ale u mnie to ostatnio zaczyna być normalne)i tak przy prologu się trochę zastanawiałam co miałaś na myśli pisząc go ale gdy doszłam do kolejnego rozdziału zrozumiałam.
    Podoba mi się charakter Ch. Przeważnie preferuję opowiadania pisane w 1 os ale u Ciebie mimo, że piszesz w 3 strasznie mi się podoba!
    Ogólnie kiedy już doszłam do wyrażenia "weterynaria" serce mi mocniej zabiło, bo trochę się tym interesuję, tak więc duży plus za to + I jeszcze ostatni akapit ze zdjęciem braci Leto - za każdym razem kiedy sobie to wyobrażam padam xD Gratulacje za rozpoczęcie działalności z opowiadaniem i życzę weny i masę czytelników :)
    PS. Informuj mnie o nowych u mnie w SPAMOWNIKU :)
    PS2. Przepraszam raz jeszcze za posklejane litery :( Walczyłam z Onetem dodając tą notkę i to że z łaski swojej mi ją dodał to jeszcze narobił mi tyle błędów :(

    [lost-in-daydream.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń
  4. Christina to kurcze jak ja xD. Ale seryjnie, taka wygadana, co czasami przez to zupełnie nic nie wnosi, byleby gadać, o! Jedna różnica - mam dobrą orientacją w terenie. Ale lubię ją, baaardzo! Taka pozytywna z niej osóbka :). Wyobraziłam sobie (chyba zbyt dosadnie ; O) zdjęcie braci Leto, którzy przesłali je Ch. I pękłam ze śmiechu. EPIC, moja wyobraźnia szaleje :D. No to ja tam życzę powodzenia bohaterce, niech jej się poszczęści :).
    I jeszcze tak na koniec - styl o wiele lepszy niż w prologu, ciekawie piszesz. Popracuj jeszcze nad przecinkami, a będzie Yummi! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za link! :D
      z miłą chęcią dodam Cię do linków i będę tu zaglądać :D
      fajnie piszesz i co najważniejsze - dla mnie ciekawie:D
      czekam jak akcja potoczy się dalej :D informuj mnie :D :)
      map-of-the-world
      Inna^^

      Usuń
  5. nowy rozdział na pure-glory.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na nowy rozdział - Fallen-MAN.blog.onet.pl : )

    OdpowiedzUsuń
  7. i ja nie komentowałam? coś nie tak! no ale.. rozdział czytało mi się bardzo szybko! aż chcę kolejny! wszystko rozkręca się pomału.. chociaż.. ;D ma niezłą orientację w terenie ;D no nic. czekam na ciąg dalszy xD przy okazji zapraszam do siebie na http://save-yourself-the-secret-is-out.blog.onet.pl/ i go-chase-yourself.blog.onet.pl na obu pojawiły się nowości xD pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. zapraszam na nowy rozdział na http://lost-in-daydream.blog.onet.pl/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. http://fallen-man.blog.onet.pl/Przerazajacy-ryk-silnika,2,ID451503990,DA2012-02-03,n Zapraszam na dodatek :)

    OdpowiedzUsuń